KinoSfera na FB

piątek, 9 grudnia 2016

110# Powidoki (2016)

Polski kandydat do Oscara. Ostatni film Andrzeja Wajdy. Powidoki - swoją kinową premierę będą miały dopiero w połowie stycznia 2017 roku. Dzięki 21. Forum Kina Europejskiego Orlen Cinergia z tym tytułem zapoznałem się kilka tygodni wcześniej. 
Okres stalinizmu w Polsce. Władysław Strzemiński (Bogusław Linda) jest niepełnosprawnym artystą, który całe swoje życie podporządkowuje malarstwie. Utrzymuje się z pensji profesora - wykłada na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Jest ulubieńcem studentów, lecz entuzjazmu młodych nie podzielają jego przełożeni. Mężczyzna jasno głosi swoje poglądy, a te absolutnie nie idą w parze z ideologią ówczesnych władz.
Pisząc o Powidokach, trudno jest mi zachować pełny obiektywizm. Jako rodowity łodzianin nie mogę przejść obojętnie obok miejsca, w którym rozgrywa się ich akcja. Łódź lat 50-tych zeszłego stulecia na ekranie prezentuje się naprawdę zacnie. Widać, że znacznie więcej uwagi niż samej historii, twórcy poświęcili właśnie scenografii. Szczególnie chwytający za serce jest fragment, w którym Strzemiński wraz z córką przedwcześnie opuszczają najstarsze w Polsce (jedno z najstarszych na świecie) kino Tatry. Krótka scenka, w której sentymentalny (lokalny) patriotyzm łączy się z charyzmą głównego bohatera. Wizualne przeżycia nie byłyby jednak możliwe, gdyby nie fantastyczna praca wykonana przez Pawła Edelmana. Jeden z najznamienitszych polskich operatorów skutecznie połączył staroświeckość historii z nowoczesnością przekazu. Kadrami idealnie oddaje on ducha dawnych lat, jednocześnie puszcza oko do współczesnego widza. Jego kamera pracuje powoli, kiedy trzeba przyspiesza - steruje tempem akcji. Gdyby wizualną maestrię udało się połączyć z fabularną dramaturgią, ostatni film Andrzeja Wajdy mógłby zachwycać - tak się nie dzieje. Mistrz o Władysławie Strzemińskim chciał opowiedzieć już wiele lat temu, z wiadomych względów (również politycznych) nie mógł tego uczynić. Podziwiał malarza, co wielokrotnie podkreślał w kolejnych wywiadach. Trudno nie zauważyć, że ze wszystkich sił stara się oddać klimat życia swojego kontrowersyjnego bohatera. W pełni zadowalającym (widzów), skutecznym opowiadaniu życiorysu awangardowego artysty przeszkadza mu przeciętnej jakości scenariusz. Za ten element filmowego rzemiosła odpowiedzialny był Andrzej Mularczyk. Pisarza, który od dekad rozśmiesza Polaków "trylogią krużewnicką", spisanie skomplikowanych losów Strzemińskiego (prawdopodobnie) przerosło. Biografia poety pędzla zaprezentowana jest wyrywkowo i - co gorsza - w płytki sposób. Brakuje jej wyrazistych barw, interesujących punktów zaczepienia. 
Profesora poznajemy, jako człowieka po przejściach, którego I wojna światowa pozbawiła kończyn (ręki i nogi). Wiemy ze strzępek rozmów, że jego żoną jest uznana rzeźbiarka Katarzyna Kobro, z którą ten nie utrzymuje kontaktu - małżonka Strzemińskiego jest jedną z wielu postaci potraktowanych w sposób bardzo marginalny (ostatecznie nie poznajemy jej). Skonfliktowaną parę spaja córka Nika (Bronisława Zamachowska). Twórcy podrzucają kolejne wątki, bohaterowie snują się po ekranie, jednak z tych wszystkich zabiegów wiele nie wynika. Ekranowy okres stalinizmu również ogranicza się do sztampy. Dialogi pełne "towarzyszy" i ideologicznego bełkotu w połączeniu z wielgachnym portretem wodza Józefa nieszczególnie przekonują. Barwy opowieści są jaskrawe albo do bólu mroczne - różnorodności i kolażu można doszukać się jedynie w portfolio Strzemińskiego. Prezentowany chaos i ulatniająca się w powietrzu nuda szybko dają się we znaki odbiorcom. Fabularne niedoskonałości stara się im wynagrodzić Bogusław Linda. Popularny aktor nie ma wiele do grania, jednak mielizny scenariuszowe uzupełnia on swoją charyzmą i zaangażowaniem. Można żałować, że nikt nie idzie mu w sukurs. Rewelacyjna w Mieście 44 Zofia Wichłacz, nie otrzymuje szans na rozwinięcie skrzydeł. Zakochana w wykładowcy studentka niosła za sobą potężny ładunek energii, jednak potraktowano ją jedynie za walor estetyczny opowieści. Obecność najbliższego przyjaciela malarza, poety Juliana Przybosia (w tej roli Krzysztof Pieczyński)  również została ledwie zarysowana. Ostatecznie połowiczny ciężar Powidoków próbowano rozłożyć na barkach stawiającej pierwsze kroki w przemyśle filmowym Bronisławy Zamachowskiej (tak, z tych Zamachowskich). Nastolatka jednak miast wesprzeć ekranowego ojca, zrzuca i tak przeciętną opowieść o kolejne kilka pięter. Ponownie potwierdza się teza, że geny, czy nazwisko nie wystarczą, by stworzyć interesującą kreację. Początkująca aktorka zachowuje się sztucznie zarówno, gdy odgrywa płacz, jak i nerwy. Życie jej bohaterki z pewnością nie jest usłane różami. Irytujący styl grania sprawia, że perypetie młodej Strzemińskiej ani ziębią, ani parzą - są nam absolutnie obojętne. 
Nie trzeba szczególnie nikogo przekonywać, że Andrzej Wajda był jednym z najlepszych (i największych) polskich reżyserów filmowych. Przez wiele lat swojej pięknej kariery udowadniał wszystkim, że tak właśnie jest. Kanał, Ziemia obiecana, Danton, Człowiek z marmuru - galeria arcydzieł jest znacznie obszerniejsza. Nie można do niej dołączyć Powidoków, ponieważ te są produktem (zaskakująco) przeciętnym. Traktują na bardzo poważne tematy, jednak przy tym są powierzchowne, pozbawione głębi. Wymalowane płótno filmowe szybko staje się wyblakłe. Trudno się temu dziwić, skoro już początkowy szkic pozostawiał wiele do życzenia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz