KinoSfera na FB

wtorek, 7 lutego 2017

112# Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej (2017)

Opowieść serwowana przez Marię Sadowską jest jednym z najbardziej wyczekiwanych polskich tytułów 2017 roku. Nic dziwnego, poradnik Michaliny Wisłockiej mimo upływu lat wciąż uchodzi za kontrowersyjny, zaś jego autorka to postać nietuzinkowa, o którą kino prędzej czy później musiało się upomnieć.
Niepoprawna politycznie książka, wydana w 1976 roku spowodowała, że w polskim narodzie eksplodowała rewolucja seksualna. Społeczeństwo na swoje łóżkowe igraszki zaczęło patrzeć z nowej perspektywy. W Sztuce kochania autorka postanowiła skupić się na wielu tematach tabu m.in. antykoncepcji, czy różnorodności miłosnych pozycji.  Panie i Panowie zamknięci w prl-owskiej puszcze nieskazitelności czytali materiał z wypiekami na twarzach, nie zdając sobie sprawy, jak długą drogę musiała przebyć autorka, aby jej dzieło wreszcie mogło ujrzeć światło dzienne.
Wbrew pozorom Sztuka kochania... w interpretacji Marii Sadowskiej nie jest streszczeniem poszczególnych rozdziałów książki. Reżyserce i scenarzyście (Krzysztofowi Rakowi) zależało przede wszystkim na przedstawieniu postaci Michaliny Wisłockiej. Owszem, w ich produkcji pojawiają się fragmenciki papierowego bestsellera, niemniej są one jedynie dodatkiem, uzupełnieniem nadającym prezentowanym obrazkom odpowiedniego tła, dozy subtelnej pikanterii. Wydaje się, że takie rozwiązanie miało sens, tym bardziej że na ekranie samej golizny również nie brakuje. Swe wdzięki eksponują m.in. Magdalena Boczarska oraz Justyna Wasilewska. Jak się zwykło mawiać, w Historii Michaliny Wisłockiej są momenty. Jak na polskie podwórko dość śmiałe, acz trzeba podkreślić, że twórcy nie przekraczają granic - nie ma co sztucznie podgrzewać atmosfery. Śmiem twierdzić, że filmowa erotyka podobnie jak i cała opowieść podkręcone zostały pod współczesnego widza. Dynamiczna akcja, szybki montaż, niezwykle barwne, wysmakowane, wręcz wymuskane kadry, dobry podkład muzyczny - słowem, ładnie zapakowany produkt. Pytanie, co z warstwą fabularną? Twórcy zdecydowali się na podrzucanie porozrzucanych wątków w dość teledyskowej formie. Wojna, lata studenckie, małżeństwo, walka z władzą o publikację, wojna, praca w szpitalu - początkowo takie "przeskakiwanie" może się podobać, jednak z czasem zaczyna zwyczajnie męczyć. Ostatecznie wszystkie klocki zostają ze sobą poskładane, jednak ta teledyskowa forma nie do końca mnie przekonuje. Sztuka kochania... porównywana jest z filmem Łukasza Palkowskiego (Bogowie). Rzeczywiście, obie produkcje łączy postać scenarzysty, ale nie tylko. Wisłockiej podobnie jak Relidze nie brakuje charyzmy. Oboje lekarze - choć zajmowali się innymi ludzkimi narządami - walczyli o swoje i mieli niewyparzone gęby. Wprawdzie kobieta wyróżniała się wielokolorowym, awangardowym ubiorem, a nie papierosem w ręku, to tę dwójkę z pewnością więcej łączy, niż dzieli. I jeszcze jedno, radzę z uwagą przyglądać się scenie rozgrywanej we wnętrzach Ministerstwa Kultury - smakowity "easter egg".
Bogowie należeli do Tomasza Kota, Sztuka kochania... zawładnięta została przez Magdalenę Boczarską. Pojawiają się głosy, że to tylko kreacja, w dodatku poprawna. Absolutnie się nie zgadzam z takimi opiniami. Aktorka kradnie wiele scen dla siebie. Zarówno gdy ukrywa się pod warstwami charakteryzacji, jak i wtedy prezentując nam swoją bohaterkę z lat jej młodości. Olśniewa, zachwyca, jest po prostu boginią. Pierwszy raz jej urok zadziałał na mnie przy okazji Różyczki. Upłynęło kilka lat, a ona wciąż fascynuje. Mało tego, czyni to ze zdwojoną, a może nawet potrojoną siłą. Jej ekranowe poczynania sprawiają, że naprawdę trzeba wierzyć, że ta kobieta o "ars amandi" wie dosłownie wszystko. Nie ma przed nią żadnych seksualnych tajemnic. Być może twórcy zbyt mocno przerysowali autorkę słynnego poradnika, być może zbudowali jej nazbyt wyniosły monument, nie zmienia to jednak faktu, że odtwórczyni głównej roli ze swoich zadań wywiązała się znakomicie. Podobnie zresztą jak Justyna Wasilewska, czy "brzydki" Eryk Lubos. Wandzia miała znaczący wpływ na życie Michaliny, natomiast filmowy Jurek wyzwolił w kobiecie erotyczne żądze. W roli amanta akurat tego aktora jeszcze nie widziałem, przyznam, że jest to bardzo pozytywne zaskoczenie. Przekonuje on zdecydowanie bardziej od Piotra Adamczyka, czyli ekranowego Stanisława - pierwszego męża Wisłockiej. Nawiasem mówiąc, tę postać zapamiętałem głównie za sprawą odjazdowej... fryzury. Nie mogę również pominąć drugiego planu. Na nim brylują: Arkadiusz Jakubik, Artur Barciś, Borys Szyc. Urzędas z "klapkami" na oczach, cenzor i entuzjasta pióra pani doktor - trójka nie do podrobienia. Szczególnie charakterystyczny jest drugi z wymienionych - przypominający fuhrera, smutny kontroler sztuki ma pretensje do autorki Sztuki kochania, że nazbyt często posługuje się określeniem "członek". Pyskata baba bez zbędnych ceregieli pyta wprost, czy lepszy byłby czteroliterowiec? Rzecz jasna ten rozpoczynający się od literek "ch" - prawdziwa wisienka na torcie. 
Nie lubię porównań, dlatego, gdy słyszę, że doczekaliśmy się polskiej wersji 50 twarzy Greya, zaczynam głośno się śmiać. Niewątpliwie, obraz Marii Sadowskiej wyznacza nowy kierunek w polskim kinie. Pytanie, czy następni twórcy za nią podążą? Osobna sprawa, że Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej to obraz stworzony z marketingową premedytacją. Jest kolorowo, dość pikantnie, z poczuciem humoru, a wszystko w otoczeniu plejady znanych nazwisk. Szkoły może do kin nie pójdą, jestem jednak przekonany, że producenci na tym tytule nie stracą. Seks wciąż jest w cenie.




Film obejrzałem dzięki uprzejmości kina Cinema-City

2 komentarze:

  1. Dla mnie film jest bardzo udany i to właściwie pod każdym względem. Boczarska świetnie spisała się w roli Wisłockiej i wręcz zauroczyła widza. Dla mnie również miłym zaskoczeniem był Lubos w roli amanta, ale spisał się nieźle. Przyjemne i dobre polskie kino

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ;) wciąż jestem zauroczony rolą Magdaleny Boczarskiej :) polskie kino się rozwija i to cieszy

      Usuń