KinoSfera na FB

środa, 10 maja 2017

117# Maria Skłodowska-Curie (2016)

Pierwsze próby przeniesienia na ekran historii życia słynnej Polki podjęto już w 1943 roku. Wówczas za Oceanem powstał biograficzny obraz, Madame Curie. W rolę tytułową wcieliła się laureatka Oscara, Greer Garson. W późniejszych latach kino upominało się o polską noblistkę wielokrotnie. Na kanwie jej życia zrealizowano filmy fabularne, dokumentalne, a nawet seriale. W 2016 roku do tematu powróciła Marie Noelle. 
Maria (Karolina Gruszka) i Piotr (Charles Berling) wspólnie dokonują spektakularnego naukowego odkrycia. Ich trud zostaje doceniony Nagrodą Nobla w dziedzinie fizyki. Nie wszyscy jednak potrafią pogodzić się z faktem, że zaszczyt ten dotknął kobietę. Tym większa krytyka spada na Marię Skłodowską-Curie, gdy ta zostaje sama. Po tragicznej śmierci męża musi ona stoczyć nierówną walkę z męską machiną naukowego szowinizmu.
Marie Noelle przenosi widzów w czasie i prezentuje skomplikowane losy jednej z najwybitniejszych Polek w historii. Decyduje się jednak na dość telenowelową, skrótową formę, w której występuje wiele luk. W rezultacie otrzymujemy skromny wycinek wielkiej kariery, dodatkowo zaburzony brakiem narracyjnej płynności. Droga zawodowa Skłodowskiej ogranicza się głównie do wzorów napisanych na tablicy, przelewania próbek w laboratorium, czy prowadzenia zajęć dla zainteresowanych nauką dzieci. Jest potraktowana nazbyt marginalnie. Reżyserka skupia uwagę w swojej opowieści przede wszystkim na aspekcie przedstawienia Marie Skłodowskiej-Curie, jako kobiety - matki, żony i kochanki. Akcja filmu rozgrywa się w czasie, gdy Polka otrzymywała dwie nagrody Nobla. Szczególne kontrowersje towarzyszyły tej drugiej, ponieważ Maria wdała się wówczas w romans z żonatym mężczyzną. Rozumiem, że nawet pełny metraż nie wystarczy, by uchwycić bogaty życiorys odkrywczyni Radu, ale skierowanie się w stronę opery mydlanej, gdzie zazdrosne żony atakują kochanki swych mężów na ulicy, nie przystają takim historiom. Płytkość i swego rodzaju jednowymiarowość byłyby całkowicie nie do strawienia, gdyby nie osoba Karoliny Gruszki. W przeszłości występowała ona u takich tuzów światowej kinematografii jak: David Lynch czy Ivan Wyrypajew. W międzynarodowej koprodukcji raz jeszcze potwierdza swą klasę. Udowadnia, że jest obecnie jedną z najciekawszych polskich aktorek. Jest oszczędna w gestach, nie ucieka się do szarż, ale jednocześnie emanuje ciepłem i mimo że jej bohaterka nie jest wzorem do naśladowania, trudno się oprzeć jej urokowi. Niewątpliwym atutem odtwórczyni głównej roli jest także fakt, że swobodnie posługuje się ona językiem francuskim. 
Szkoda, że Karolina Gruszka musi dźwigać ciężar fabularny na swoich kruchych barkach. Żaden z aktorów, czy aktorek pojawiających się w jej towarzystwie nawet nie stara się dorównać świetnej koleżance. Główny problem leży w scenariuszu, o którym pisałem wcześniej. Przed seansem dużo mówiło się o roli Piotra Głowackiego, wcielającego się w postać Alberta Einsteina. Rzeczywiście, wygląda on świetnie. Tym większa szkoda, że osoba wybitnego niemieckiego twórcy "teorii względności" - podobnie jak wiele innych - potraktowana została tak bardzo pobocznie. Twórcy woleli skupić się na miłostkach i "mrocznej" stronie życia Skłodowskiej, aniżeli elementach, które mogłyby wynieść dzieło ponad przeciętność. Osoba pokroju polskiej naukowiec zasługuje na zdecydowanie bardziej złożoną biografię filmową. Maria Noelle i spółka powinna zabezpieczyć dla siebie odszkodowanie z oc - bardziej wymagający odbiorcy mogą mieć wobec ekipy postawę roszczeniową. Wielka szkoda, że drzemiący w tej produkcji potencjał nie został wykorzystany. Żal jest tym większy, że od strony audiowizualnej do międzynarodowej koprodukcji trudno jest się przyczepić. Na pierwszy plan wybijają się kostiumy, scenografia, a także - rzecz jasna - zdjęcia. Za kamerą stanął znakomity Michał Englert, który po raz enty wyśmienicie wywiązał się ze swoich obowiązków. Piękne, wystylizowane, wymuskane kadry pozwalają poczuć klimat prezentowanych lat. Niepotrzebnie jednak sięgnięto po infantylne retrospekcje i zwolnione tempo. Zabiegi tego typu miały urozmaicić opowieść, ale ostatecznie wpisały się w konwencję banalnej telenoweli. Fantastyczną robotę wykonał również uznany francuski kompozytor, Bruno Coulais. Muzyka laureata m.in. trzech Cezarów doskonale współgra z obrazkami - pieści zmysły i daleko wychodzi poza ramy eksponowanej historii. Pozwala zapomnieć o miałkości fabularnej, przykrywa wiele niedoskonałości.
Język francuski, jakim posługują się bohaterowie, użyty został po to, by spróbować podbić zagraniczne rynki. Wydaje się jednak, że telewizyjnego sznytu i - co za tym idzie - prostoty bijącej z ekranu nie przykryje się nawet najpiękniejszą mową, czy dialogami. Świat może zachwycać się Marią Skłodowską-Curie, jako wybitną postacią. Powinien docenić także kunszt Karoliny Gruszki. Z samego filmu Marie Noelle nie dowie się jednak zbyt wiele o polskiej naukowiec. Bardziej dociekliwi po seansie muszą udać się do bibliotek, by uzupełnić swoją wiedzę. Kinowa projekcja nie da im takiej satysfakcji. Pozwoli jednak poznać wycinek erotycznych ekscesów dwukrotnej Noblistki.


Film wyświetlany w ramach retrospektywy Karoliny Gruszki

1 komentarz:

  1. Zgadzam się z recenzją, film mnie mocno zniesmaczył, postać Skłodowskiej jest bardzo spłycona. Można było znaleźć równowagę między wątkiem naukowym a osobistym, a tak mamy romansidło z nauką w tle. Zapraszam - https://promieniowanie.blogspot.com/2018/01/film-o-marii-skodowskiej-curie-2016.html

    OdpowiedzUsuń